Mały ruch graniczny między Polską a Obwodem Kaliningradzkim – opowieść badacza

Czasem w trakcie poszukiwania materiałów do kolejnych tekstów trafiam na cudowne wręcz teksty o podróżach  do Kaliningradu. Tym razem chciałbym Ci przedstawić, krótki pamiętnik cywilizatora, który przyjeżdża do Kaliningradu badać dzikich… Może trochę przesadzam, ale gdy przeczytasz ten tekst może zrozumiesz o co mi chodzi.

Jako, że autor zabronił cytowania swojej twórczości bez jego zgody postaram się w opisowy sposób przytoczyć wybrane fragmenty tekstu. Nasz autor już po wejściu do autobusu czuję różnice – Matka Rosja czai się między siedzeniami. W autobusie panuje nawet rosyjski czas. Po przyjeździe na granicę widać zmianę jaka dokonuje się na kilkunastu metrach ziemi. Ludzie stają się surowi i mało kulturalni. Co więcej autor musi wypełniać kartę migracyjną chociaż już od jakiegoś roku nikt na granicy tego nie robi. Ach ten stres i wspomnienia podróży na Ukrainę. Nasz autor po długiej i wyczerpującej podróży (wiem coś o tym, sam już nie raz ją odbyłem) trafia do niemiecko-brzmiącego hotelu Staryj Kenigsberg. Rosyjscy zwolennicy zmiany nazwy miasta z Kaliningrad na Kenigsberg musieli się teraz obruszyć. Kenigsberg brzmi rosyjsko i bardzo poprawnie. Jak każdy polski cywilizator, podróżujący na mityczny „Wschód” nasz autor wędrując do centrum widzi pomnik Matki-Rosji. To taka cecha wspólna cywilizatorów, ich percepcja wykorzystuje pewne klisze, które łatwo opisują rzeczywistość. To oczywiście szczegół, że pomnik nazywa się Matka-Ojczyzna. Matuszka Rasija zawsze musi pojawić się w opowiadaniach o Wschodzie.

Nasz autor wybrał się na Rynek Centralny, główny ale nie jak opisuje on największy rynek miejski, oczywiście można znaleźć tam polskie produkty, ale tak naprawdę są one w mniejszości. Centralny Rynek jest miejsce gdzie sprzedaje się owoce i warzywa, ryby i mięso, sery, jajka a większość z tych produktów jest pochodzenia miejscowego. Oczywiście są też produkty z innych regionów Rosji, ale trudno mówić tu o Azji: astrachańskie arbuzy, granaty z nad Rostowa nad Donem, hurma (nazywana w Polsce Kaki co powoduje dziki śmiech każdego Rosjanina) z Hiszpanii. Polskie towary to głównie nabiał, lecz jego cena jest dosyć wysoka. Nasz autor udał się również do sklepu Uniwermag: to taka konserwacja Związku Radzieckiego w pigułce. Prospekt Moskiewski, ściana bloków nazywanych litewskimi (budowanych przez Litwinów, ich specyfiką są ogromne pokoje, często przechodnie oraz kuchnia mikroskopijna i często ciemna). Niestety nie jest to najlepsze miejsce na prowadzenie badań. Można powiedzieć niereprezentacyjne. Autor zauważa też, że nasze, polskie produkty mają angielskojęzyczne opakowania. Tu dosyć ciekawa rzecz. Autor tego nie porusza ale według rosyjskich przepisów, każdy produkt z kraju nie wchodzącego w Unię Celną powinien zawierać naklejkę w języku rosyjskim z podstawowym opisem. W niektórych sklepach spotyka się produkty bez tych naklejek, najczęściej niemieckie.

Pojawia się też motyw podróży autobusem miejskim, dla niewprawnego oka autobusy kaliningradzkie mogą być czymś dziwnym. Ale jeśli przypatrzymy się dokładnie, dokładnie te same autobusy zobaczymy w Olsztynie, Grudziądzu, Kielcach oraz Wejherowie. Ale cywilizatorzy widzą najczęściej centrum Warszawy i nowe autobusy solarisa i to z nimi porównują każde miasto na Wschodzie, które odwiedzają. Nie będę się oczywiście rozwodził nad tym że autor feminizuje Iwana Czerniachowskiego pisząc że Rynek Centralny znajduje się na ulicy Czerniachowskiej. Po wojnie dyplomatycznej z Pieniężnem chyba każdy czytelnik tego bloga wie już kim był pan Czerniachowski.

Sobota jest chyba perełką opisu rzeczywistości w wykonaniu naszego cywilizatora. Nie dość, że dzień wcześniej zastanawiał się nad wszędobylską kontrolą w naszej dzikiej Raszce (Rosja czulej) to teraz pojawił się na dniu targowym na bazarze. Generalnie na rynku centralnym, codziennie jest dzień targowy. Czasem mamy wrażenie, że bardziej bawimy się w fair trade niż wszyscy warszawiacy. Kupujemy u producenta bez żadnych pośredników, produkty wyhodowane naturalnie we własnych ogródkach. Cena też często jest fair trade’owa: na tyle, że trzeba się trochę potargować by zejść do ceny rynkowej. Znajdziemy też passus o dyskryminacji kobiet na rynku Sielma. Dużo można powiedzieć o naszym Kaliningradzie ale to że dyskryminuje się tu kobiety to lekko mówiąc przeinaczenie. A sam opis sytuacji, który będziesz miała okazję przeczytać, wygląda na normalną rozmowę. Tak tak, w rosyjskim nie używa się tak często proszę, dziękuję itp. Ale od razu się tego nie zauważy.

Mamy też wątek polityczny. Zmiany nazw miejsc, parków, ulic czy całego miasta. Nasz cywilizator stwierdza poważnym tonem iż wiele musi zajść zmian a najważniejsza z nich to zmiana nazwy całego miasta. Gdy przyjeżdżałem do tego miasta moja pozycja była podobna. Teraz po pewnym okresie czasu mogę powiedzieć jasno, że ani stara ani nowa nazwa miasta nie oddadzą charakteru tego miejsca. Ale nie będę się kłócił z naszym cywilizatorem, na pewno poradziłby władzom miejskim zmiany nazwy miasta na Królewiec.

I wszystko byłoby śmiesznie i zabawnie gdyby nie fakt, że jest to część badań naukowych, na które ktoś dostał pieniądze, a ktoś inny zatwierdził ten tekst i umieścił go na stronie poważnej jednostki naukowej. A co więcej, ta jednostka naukowa naprawdę chwali się tego typu badaniami. Dziwi mnie, że autor nie udał się do największych marketów, gdzie produkcja z polski stanowi część oferty. I nie są to tylko przysłowiowe kiełbaski i sery ale różnego rodzaju przetwory, mrożonki, słodycze, ciastka, wyroby chemii gospodarczej a nawet alkohole. Rozumiem że obserwacja straganów oraz rozmowy z paniami sprzedawczyniami są poważnym źródłem badań mającym nam pokazać jak polskie towary zalewają rosyjskie sklepy. Tylko, że towary przywiezione z sieci handlowych, które działają w Polsce to nikły procent całego rynku produktów spożywczych.

Dlatego właśnie prowadzimy blog, by podobne kwiatki mogły zobaczyć światło dzienne a my swoją pracą oraz tekstami pokazywali świat „troszkę” inny od opisanego.

Komentarze proszę przesyłać autorowi na adres podany na początku tekstu:

Kliknij, aby uzyskać dostęp Dziennik%20z%20bada%C5%84%20terenowych%2C%20wrzesie%C5%84%202012%20rok.pdf

2 komentarze do “Mały ruch graniczny między Polską a Obwodem Kaliningradzkim – opowieść badacza

  1. Faktycznie dość zastanawiające, że na takie „badania” ktoś dostał pieniądze. Sprawozdanie nie dość, że bardzo stronnicze, to jeszcze z wielką ilością niepoprawionych błędów ortograficznych, co może sugerować, że mało kto w ogóle to sprawdzał czy czytał. Takie wypowiedzi niestety utrwalają negatywne stereotypy o Rosji i jest to sprawa przykra. Mimo że nie byłam nigdy akurat w Kaliningradzie, to od zawsze jestem związana z Rosją i prywatnie i naukowo, dlatego też trudno jest mi tę pracę traktować jak cokolwiek innego niż doskonały przejaw polskiego narzekactwa i niesłusznego poczucia cywilizacyjnej wyższości nad „ruskimi”.

    • Zgadzam się całkowicie. Tu trzeba podkreślić, że jednostka ta promuje dosyć aktywnie filozofię prometeizmu i niesienia na wschód kaganka oświaty. Inna sprawą jest, że taki tekst jest umieszczany na stronie jednostki naukowej.

Dodaj komentarz